Dla aspirujących pisarzy, bogaczy i szczęśliwców

Każdy z nas ma jakieś niespełnione aspiracje. Wielu z nas marzy o innej karierze, realizacji marzeń, bezpieczeństwie finansowym, ale z jakiegoś powodu – nie udaje się. Stoimy w miejscu.

Taka sytuacja. Takie warunki, tłumaczymy sobie. I tylko co jakiś czas szlag nas trafia, że nie jest tak jak byśmy chcieli.

A jest ktoś, kto z takiej frustracji się cieszy.

To australijska finansistka Julie Ann Cairns, autorka książki o dobrobycie (niestety jeszcze niedostępnej po polsku) The Abundance Code: How to Bust the 7 Myths for a Rich Life Now (Kod Dostatku: jak rozmontować 7 mitów i żyć szczęśliwym życiem), w której pisze o tym, że do osiągnięcia sukcesu potrzebne są trzy rzeczy:

  1. szczera chęć
  2. odpowiednia wiedza – oraz, trzeci magiczny składnik,
  3. wspierające przekonania.

Jeśli naprawdę czegoś chcemy i włożyliśmy mnóstwo pracy w to, żeby zdobyć odpowiednią wiedzę i umiejętności, a mimo wszystko jakoś NIE WYCHODZI, oznacza to, że najprawdopodobniej w podświadomości  nosimy przekonania, które nas samych sabotują.

Przekonania to nasz wewnętrzny skrypt, „prawdy objawione,” których nie zmieniamy zbyt często. To takie nasze „jest jak jest”. Niektóre są dla nas dobre, inne nam szkodzą – i możemy nie mieć tego świadomości, bo na co dzień się nimi nie zajmujemy. Dotyczy wszystkich dziedzin życia, ale na ten moment przez chwilę będzie o pieniądzach.

Stwierdzenia typu „pieniądze szczęścia nie dają” albo „wszystkiego mieć nie można” z pozoru szkodliwe nie są, ale nas blokują i powstrzymują od działania. Przy bliższym przyjrzeniu się okazuje się że skoro myślimy coś w rodzaju „mi się i tak nie należy”albo „dla wszystkich nie starczy”, to nigdy nawet nie spróbujemy wyciągnąć ręki po to, czego bardzo pragniemy, bo zabraknie dla kogoś innego. (Dla waszej wiadomości, na świecie produkuje się dwa razy więcej jedzenia, niż potrzeba, żeby wykarmić całą ludzkość  – połowa się marnuje!) Inny przykład – „pierwszy milion trzeba ukraść” – a kto chce  sam o sobie myśleć jak o złodzieju?

Doświadczenie, kiedy nie zdajemy sobie sprawy z tego, co nam siedzi w głowie, Julie porównuje do siedzenia na dwunogim stołku: pierwsza noga to chęć, druga to odpowiednia wiedza i kompetencje, a bez tej trzeciej nogi, jaką są wspierające przekonania, można się tylko przewrócić. Właśnie wtedy ogarnia nas ta złość, o której dzisiaj Julie mówi, że jest bezcenna – kiedy czuje się sfrustrowana, to oznacza, że jest blisko odnalezienia jakiegoś sabotującej myśli i czuje się prawie tak, jakby miała zaraz odkopać jakiś skarb.

A to dlatego, że najważniejsze jest

  1. Zidentyfikowanie ograniczającego przekonania.

To jest ten klejnot. Jeśli już wiesz, jaka to myśl, masz możliwość rozpocząć pracę. A jak wygląda ta praca?

2. Podważasz swoje przekonanie

Robisz to podrzucając w jego okolice wątpliwości. Czy to na 100% prawda? Czy jesteś w stanie dopuścić do siebie możliwość, że jest trochę inaczej, niż zawsze myślałeś? Czy może znajdujesz dowody na to, że nie jest tak jak myślisz? Weźmy chociaż „pieniądze szczęścia nie dają”. A to niby bieda prowadzi do wiecznej szczęśliwości? To tylko jeden przykład. A to prowadzi do trzeciego kroku, jakim jest

3. „Nadpisanie” nowego przekonania

To przyjęcie założenia, że możesz osiągnąć to co chcesz – i niekoniecznie przy tym stracić. Jeśli słyszeliście o afirmacjach, to o nich tutaj mowa. „Mam fajną pracę, w której się realizuję i dobrze zarabiam” – brzmi możliwie? Jeśli spróbujesz tak pomyśleć, dopuścisz do siebie możliwość, że to chociaż w jakiejś części osiągalne, to może zakiełkuje w Twojej głowie jakiś pomysł, jaka to by konkretnie praca miała być. A że przy okazji wydziela się entuzjazm to masz możliwość skupić się na tym, co możesz zrobić, zamiast na tym, co się nie da. To daje moc! Na początku oczywiście masz wrażenie, że to nieprawda, ale po to właśnie się to robi: żeby się do tej nowej myśli przyzwyczaić. Wszystko nowe, czego próbujemy, na początku wydaje się dziwne. Warto spróbować! A jak już się przyzwyczaimy, to zaraz pokazują się następne przekonania… i można zaczynać od początku 🙂 Afirmacje są zdaniami w czasie teraźniejszym, niezawierającymi przeczeń, opisującymi naszą docelową rzeczywistość. Możesz też na przykład spróbować pomyśleć: „Pozwalam sobie zmienić przekonania na bardziej dla mnie korzystne”. Ponieważ afirmacje same w sobie to duży temat, pewnie będzie o nich osobny wpis.

Teraz, tradycyjnie, przypowiastka, czyli jak to u mnie wychodzi w praniu.

Moim marzeniem od dziecka było pisanie – najlepiej powieści dla dzieci. W podstawówce, w okolicach piątej klasy nawet zaczęłam, ale utknęło to dość szybko, pozostając tylko tematem do docinków w mojej klasie (czyt. w przerwach tablica zapełniała się napisami w stylu „Asia Jędrzejak piszę książkę pt. „Zgrana paczka”…). Nie wyszło, więc pomyślałam, że pewnie muszę poczekać aż będę starsza.

Zostałam dorosła i dalej nic nie pisałam, bo byłam zbyt zajęta, tłumaczyłam sobie. Nie ma czasu, jedna szkoła, druga, praca, pieniądze, brak czasu na wszystko, może jak będę miała urlop. Nie mam urlopu, bo za bardzo zajęta jestem, żeby go wziąć. Terminy w pracy, nie mam siły, za dużo pracuję. Nie mam nawet czasu się zastanowić, o czym to dokładnie by miało być. Może kiedyś jak będę mieć więcej czasu.

Albo jak przejdę na emeryturę.

Jak mawia pisarz i psycholog Robert Holden, zabawne, jak sami zabraniamy sobie pewnych rzeczy. Bo jesteśmy za młodzi. Jesteśmy za młodzi, jesteśmy za młodzi, a potem nagle – jesteśmy już na niektóre sprawy za starzy 🙂

Tymczasem…

W zeszłym roku dzięki kopaniu w tematyce szczęścia natknęłam się internetowy kurs dla początkujących pisarzy (tak, są takie! Po angielsku.) Już po obejrzeniu filmów reklamowych, w których prowadzący rozbili w pył powstrzymujące mnie moje własne myśli, jednej niedzieli rano po prostu usiadłam i popłynęły zdania. Na razie jeszcze nie powieść, o której nadal marzę, ale – kto powiedział, że to musi być moja pierwsza książka? Na początek – poradnik o szczęściu, podsumowujący to o czym już wiem, że działa.

Akurat na tapecie miałam ćwiczenie o przekonaniach z książki Louise Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”, które i Wam gorąco polecam. W temacie, w którym chcecie dokonać jakiejś poprawy, trzeba założyć sobie „kartkę na przekonania” i zapisywać na niej przez kilka dni WSZYSTKIE MYŚLI, jakie macie na ten temat. WSZYSTKIE, bez żadnego wyjątku. Kiedy już wiesz, co masz w głowie, możesz się zastanowić, czy to racjonalne! Postanowiłam posłuchać swoich myśli w temacie pisania i przeprowadzić z każdą z osobna przeprowadzić racjonalny dialog. Brzmiało to mniej więcej tak:

– Nie masz czasu na żadne pisanie! Może tylko pamiętnik raz na jakiś czas, najlepiej na wakacjach. – grzmiał mój wewnętrzny krytyk.

– No dobrze – odpowiadałam – ale jeśli napiszę nawet tylko kilka zdań w ciągu dnia, wtedy, kiedy akurat dopadnie mnie natchnienie, to jakoś się to będzie pchać do przodu. A jak dociągnę do strony dziennie, to w rok mam 365 stron. To już książka 🙂

– E tam, to ma być powieść. Inna książka się nie liczy. – krytyk się naburmuszył.

– Oj liczy, liczy. Trzeba się będzie zmotywować, wziąć do roboty, dać to komuś do przeczytania, więcej poczytać, czegoś nowego się nauczyć, będzie naprawdę fajnie! A że to o ćwiczeniach ze szczęścia, to może się go przy okazji trochę wydzieli, z korzyścią dla mnie.

– No nie, nie możesz jej teraz zacząć pisać, bo w ogóle już nie pamiętasz o czym dokładnie to miało być, ani nie masz struktury, ani nic. Nie będziesz pisać żadnej książki. – krytyk był coraz bardziej zdezorientowany, ale stanowczy.

– Oj tam, w ciągu dnia zawsze coś się przypomni, trzeba tylko zawsze mieć ze sobą notatnik, łapać te myśli jak przyjdą, struktura wyjdzie potem. Trzeba sobie ułatwiać, a nie rzucać kłody pod nogi.

Potem kaliber się zwiększył:

– Jak to, będziesz pisać o szczęściu – bo wydaje Ci się już coś tam wiesz? Nie studiowałaś przecież psychologii! Nie masz profesury, ani nawet doktoratu. Nie jesteś żadnym ekspertem, nie masz nawet siwych włosów (!) i nie występujesz w telewizji! Co z Ciebie autorytet?

– Tak, nie mam profesury, ale swoje przeżyłam i swoje wiem.  Mam pozytywne doświadczenia i chcę się podzielić nimi z innymi ludźmi, bo może akurat to komuś pomoże.

Z czasem krytyk zmienił taktykę – zrobił się sprytniejszy. Im więcej pisałam, tym więcej takich „złotych myśli” miałam zanotowanych na marginesach tekstu.

– Każda rzecz o której piszesz już gdzieś została opisana. Toż to plagiat!

– Nie, bo ja piszę o swoich doświadczeniach i swoim głosem. A jeśli inspiracja skądś idzie, to wyraźnie wspominam, skąd i od kogo. Poza tym można też zrobić bibliografię do książki, a cytaty opisać.

– Ale czy to się komukolwiek przyda? To same truizmy… – krytyk był głęboko sceptyczny.

– Może, ale naprawdę nie wszyscy o nich wiedzą. Może moja perspektywa będzie dla kogoś ciekawa, może właśnie dzięki temu, pod jakim kątem ja na to patrzę, ktoś wyciągnie z tego coś dla siebie.

– Chyba, że przeczytasz to co sama napisałaś! – przyszło mi odeprzeć kolejny atak.

– Ok., spokojnie, przeczytam i popoprawiam, zrobię tak, żeby naprawdę przyjemnie się to czytało.

I tak, po kolei, co kilka dni, myśli, które w założeniu mają chronić, a w praktyce odbierają moc, wyskakiwały na wierzch i były stopniowo wyłączane. W zasadzie później traktowałam to już jak zabawę. Ciekawe z czym teraz wyskoczę? Wiedziałam, że krok za krokiem będę dalej robić swoje, bo dzięki znajomości teorii o przekonaniach byłam na to starcie dobrze przygotowana. A każdej myśli podziękowałam: przecież nie miała nic złego „na myśli”, ale teraz czas już był na nie.

Zgodnie z zasadą zaginania się czasoprzestrzeni, dwa tygodnie po tym, jak zdecydowałam się pisać – pojawił się ktoś, kto chciał to wydać! A przynajmniej tak z 20 stron tego, co mam do powiedzenia. Musiałam się zmotywować i zabrać do pracy.

– Nie masz czasu żeby pisać! A musisz mieć go mnóstwo, żeby się skupić! – histeryzował krytyk.

– To wezmę urlop, zepnę się i zrobię to.

Okazało się, że udało mi się spiąć. Konkretnie – tylko plecy. „Rozpinanie” zajęło dwa tygodnie u fizjoterapeuty. Tekst powstawał, ale moim zdaniem nie nadawał się do publikacji. Spędzałam czas głównie na poprawianiu każdego zdania.

Poległam. Wyszło na to, że nawet jeśli się bardzo lubi, na przykład, góry i w końcu się w te Tatry pojedzie, to może się okazać, że droga na Rysy  pierwszego dnia, tu westchnienie, będzie zdecydowanie za trudna. I trzeba zacząć od czegoś prostszego.

– Ech, nigdy tego nie zrobisz! Zobacz ile trudności się piętrzy! Nici z tego Twojego wydawania książki. – krytyk był zrezygnowany, chociaż w końcu wyszło na jego.

– Ale zobacz, ile się nauczyłam. Wiem już, że trzeba się zabrać do całego procesu pisania jak do nauki chodzenia. TRZEBA DAĆ SOBIE CZAS. Znaleźć nowe sposoby na te nowe problemy. Dziękuję Ci, że tak się o mnie troszczysz, mój Drogi Umyśle, ale poradzę sobie i z tym.

I dlatego, mości Państwo, w tej chwili cieszycie się tym blogiem, gdzie swoją wiedzę i doświadczenia przekazuję Wam po kawałeczku. Nie w formie książki od razu. W mniejszych porcjach. To taki mój spacer po Krupówkach i nad Morskie Oko. Dzisiaj właściwie, z długością tego tekstu, to już nawet Czarny Staw 🙂

Zgodnie z wcześniej zaprezentowaną zasadą jestem teraz wdzięczna za każde jedno zdanie które piszę. Za każdy krok, każdą myśl i każde słowo, które przybliża mnie do kolejnego postu. To pomaga mi przetrwać „dni bez weny,” chociaż właściwie zorientowałam się, że bardziej są to dni niewyspane albo zwyczajnie zbyt zabiegane. A z czasem idzie to coraz prościej.

Mam nadzieję, że ten przykład posłuży wam do rozbrojenia własnych ukrytych „bomb”.

Kiedy zaczniemy się przyglądać temu, jakie mamy przekonania na dany temat, może okazać się, że sami odbieramy sobie prawo i moc do zrobienia czegokolwiek w tym kierunku, żeby coś złego się nie stało.

Tak więc drodzy aspirujący! Pisarze, bogacze i szczęśliwcy! Kartki w dłoń! Możecie wyciągnąć swoje przekonania na wierzch i się im przyjrzeć, a potem obrócić na drugą stronę i zamienić na takie, które będą nas wspierać w działaniu. Dajcie sobie prawo do własnych marzeń! Co Wam przychodzi do głowy, kiedy myślicie o swoim temacie? Dyskutujcie z wewnętrznymi krytykami. Rozbrajajcie bomby. Rozpracowujcie. Róbcie jeden krok na raz. Ale codziennie odrobinę do przodu. Każdy krok jest lepszy niż żaden.

Bo najgorsze, co nas może w życiu spotkać, to żałowanie, że się nawet nie spróbowało.

 

 

6 myśli w temacie “Dla aspirujących pisarzy, bogaczy i szczęśliwców

  1. livhannah pisze:

    dorzucę cegiełkę przeciwko krytykowi 😉 – o zmienianiu blokujących przekonań, pozytywnych afirmacjach wiem już od jakiegoś czasu, się czytało na ten temat. Ale dopiero Twoje notki coś znów mi zmieniają w mózgu, są takim „kopem w tyłek”, by zabrać się za to jeszcze raz, porządniej, może tym razem zadziała. Zapewne to kwestia tego, że przytaczasz przykłady z własnego życia, zarówno blaski, jak i cienie wdrażania danego przekonania (szczególnie cienie ;)). No i fakt, że się znamy 🙂 – jest ten efekt „everymana”, skoro Tobie wychodzi, to i mi może 🙂

    Fakt, trzeba zacząć. Zrobić pierwszy krok. By nie żałować. A potem już wejdzie efekt kuli śnieżnej 😉

    Polubione przez 1 osoba

    • Asia Jedrzejak pisze:

      Pewnie, że wyjdzie! Jak już wstaniesz i wiesz, gdzie chcesz pójść, to dojdziesz! Trzeba tylko robić małe kroki. Kula śnieżna może się okazać trochę trudna do kontrolowania 😉 a trzeba być dla siebie łagodnym.
      PS. A o afirmacjach często wie się „coś,” a żeby to wszystko działało, trzeba właśnie wiedzieć, o co chodzi z przekonaniami. To nie żadne czary-mary, chociaż tak może się wydawać. Dlatego na pewno będzie wpis – ale wszystko po kolei!

      Polubienie

  2. Sylwia pisze:

    Mi po tym temacie przychodzi na myśl zdanie znalezione w internecie, autora niestety nie znam: „The distance between dreams and reality is called action”. Więc walczmy z wewnętrznym krytykiem i zacznijmy działać:)

    Polubione przez 1 osoba

    • Asia Jedrzejak pisze:

      Tak jest! Trzeba rozbrajać tego hamulcowego 🙂 Jak mawia wspomniany w poście Robert Holden – jego wewnętrzny krytyk jeszcze nic nie opublikował 🙂 Wiec nie zamierza go słuchać w kwestiach swojego pisania. A o tym, jak „się w końcu zabrać” za swój temat – też będzie wpis, mam nadzieję już niedługo!

      Polubienie

Dodaj komentarz