Eksperyment: Wdzięczność

zawilce
Ta historia zaczyna się mniej więcej rok temu od maila z linkiem do bloga na LinkedIn, którego dostałam na pocztę. Zazwyczaj kasuję to jak spam, bez czytania, ale tym razem otworzyłam, bo artykuł nazywał się Dwie minuty, które sprawią, że będziesz szczęśliwszy w pracy, w życiu… i na święta”[1]), a napisał go Laszlo Bock, jeden z wiceprezesów Google. Mój temat, stwierdziłam, to przeczytam.

Okazało się, że w Google rozpoczęto „gDNA” – długoterminowe badania na temat równowagi między pracą i życiem osobistym. Zainspirowali się przy tym badaniami Framingham Heart Study, które trwają  od 1948 roku i miały badać choroby serca, a przy okazji wniosły wiele w dziedzinie genetyki, utraty wagi, a nawet szczęścia.

W założeniu zbieranie danych  o sposobie podejścia do pracy w Google ma potrwać nawet 100 lat i brane są pod uwagę wrodzone cechy człowieka i wpływ czynników zewnętrznych. Tymczasem już po dwóch latach ekspertom od kadr Googla udało się dojść do pewnych interesujących wniosków, ale o nich za chwilę.

Artykuł wspomina o zjawisku hedonistycznej adaptacji, czymś, co każdy zna z własnego doświadczenia: łatwo przyzwyczajamy się do tego co dobre i z czasem przestaje nam to wystarczać. Żeby utrzymać się na podobnym poziomie zadowolenia ciągle potrzebujemy nowych bodźców: praca lepiej, żeby była lepsza, samochód nowszy, wakacje fajniejsze… a kiedy już osiągniemy postawione sobie cele, na jakiś czas wskakujemy na wyższy poziom satysfakcji, po czym wracamy do naszej normy. Trochę jak chomik w kółku, biegniemy, ale ciągle jesteśmy w tym samym miejscu. Żeby było bardziej obrazowo, angielska nazwa tego zjawiska brzmi hedonistic treadmil (hedonistyczny kierat). Pamiętacie ze starych filmów takie chodzące w kółko osiołki, przypięte do drewnianej belki? Tak, wygląda na to, że jesteśmy w podobnej sytuacji.

Co ciekawe, okazuje się również, że bez względu na to, co wydarza się w życiu, czy rzeczy dobre, czy złe, ludzie mają tendencję do utrzymywania się na mniej więcej stałym, typowym dla siebie poziomie szczęścia. Wyjedziemy na wakacje – poziom satysfakcji wzrasta, ale potem jednak wraca do naszej „normy”. Przydarzy się coś smutnego – jakiś czas czujemy się gorzej, ale potem stopniowo „czas leczy rany”. (UWAGA: nad tym naszym „stałym poziomem szczęścia” też można pracować – i stąd ten blog).

A teraz co wyszło w badaniach gDNA: okazało się, że entuzjazm nowo przyjętych do Google pracowników, choć początkowo bardzo wysoki (w końcu to praca życia!), z czasem opadał. Wyszło jednak na to, że niektórzy z tych tzw. Googlerów łatwiej znoszą rutynę codziennej pracy niż inny, a to co odróżnia tych bardziej zadowolonych od mniej – jest wdzięczność.

Jak podsumował to Laszlo Bock,

Wygląda na to, że odczuwanie wdzięczności – i jej wyrażanie – pozwala Googlerom nie przyzwyczajać się do dobrego, dlatego właśnie, że ciągle zatrzymują się na chwilę, żeby być wdzięczni.

Ha! Odczuwanie wdzięczności i jej wyrażanie może pomóc czuć się szczęśliwą? No to spróbuję.

Artykuł zalecał wyrażanie wdzięczności na różne sposoby, na przykład:

  • poświęcenie tytułowych dwóch minut codziennie na podziękowanie jakiejś osobie lub
  • jej głośne pochwalenie, albo
  • zapisywanie raz dziennie paru rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni.

W takim razie, pomyślałam, potrzebuję notatnika. Wzrok mój padł na gwiazdkowy prezent od koleżanki: mały notes z Wenecją na okładce. Leżał już jakiś czas, wcześniej nie bardzo miałam pomysł, jak go wykorzystać, a teraz nadał się idealnie. Można go nosić przy sobie i zanotować coś, kiedy akurat przyjdzie to do głowy.

W kolejnych dniach zapełniałam strony wpisami o rzeczach w sumie prostych. Dziękowałam za małe sukcesy – że autobus poczekał na mnie na przystanku, chociaż mógł odjechać. To, że drzewo po drodze do pracy tak pięknie kwitnie i pachnie, że w lesie są zawilce, a ja w końcu mam i czas i aparat, z którym mogę na nie zapolować (patrz zdjęcie 🙂 ). Że spotykam nowych ludzi, którzy do czegoś mnie inspirują, albo po prostu cieszą tym, że są. Że mam napęd do życia, i że to życie codziennie nabiera odrobinę więcej sensu i że czuję się coraz szczęśliwsza 🙂

Pomyślisz sobie może: jak akurat jest wiosna, to łatwiej czuć się szczęśliwym! Prawda to, jednak zorientowałam się, że świadome czucie wdzięczności faktycznie poprawia nastrój: nie tylko przeżywa się te miłe chwile, ale w ogóle się je ZAUWAŻA, a kiedy już minęły, zapisując przypomina się je sobie –  i w ten sposób można je przeżyć jeszcze raz, poczuć się znowu tak samo dobrze i wprawić się tym samym w dobry humor. A kto z nas tego nie chce?

Z czasem okazało się, że zauważam coraz więcej rzeczy, za które mogłam podziękować. Zdałam sobie sprawę, że kurczę, jest tego całkiem sporo: a to za ludzi w pracy, bo są naprawdę bardzo fajni i miło z nimi spędzać te wszystkie godziny; a to za efekty różnych ćwiczeń na szczęście, które praktykuję, bo jak się je naprawdę robi, to po prostu działają! I za to, że w ogóle trafiłam na te ćwiczenia.

Tak więc: działanie tego mechanizmu można określić jako swojego rodzaju pozytywne błędne koło. Im więcej dobrego dostrzeżesz, tym bardziej będziesz zadowolony i zrelaksowany. Im lepiej się będziesz czuć, tym większe prawdopodobieństwo, że zrobisz następną fajną rzecz. I tak w kółko.

Więc polecam – spróbujcie! Nawet spokojnie, wieczorem przed snem, pomyśleć, co dzisiaj przydarzyło się dobrego – przynajmniej tak z 5 rzeczy. Co miłego Was spotkało? Za co chcielibyście podziękować losowi? Czy ktoś zrobił dla Was coś dobrego? Co Was ucieszyło? A może dzisiaj macie powód, żeby być z siebie dumni? Pogratulujcie sobie! To nic nie kosztuje 🙂

Zachęcam też do pisania – najlepiej regularnego. Sam proces jest przyjemny, ale ile jeszcze potem satysfakcji, jak za jakiś czas się to czyta! Ja dzisiaj miałam taki dzień, z okazji pisania, że przejrzałam starsze wpisy i naprawdę, trudno przestać się uśmiechać 🙂

Eksperyment wdziecznościowy w moim życiu trwa od ponad roku stale i ciągle się przekonuję o licznych korzyściach z niego płynących. Teraz lista spraw, za które codziennie dziękuję jest naprawdę długa. Dlatego pewnie niejeden jeszcze wpis powstanie z ciekawymi historiami na ten temat.

Tymczasem – miłego i do następnego!

[1] Wszystkie tłumaczenia tego artykułu w tekście są mojego autorstwa. a link do artykułu w oryginale: https://www.linkedin.com/pulse/20141124163631-24454816-two-minutes-to-make-you-happier-at-work-in-life-and-over-the-holidays?trk=mp-reader-card

 

7 myśli w temacie “Eksperyment: Wdzięczność

  1. Margerytka pisze:

    Od niedawna jedną z rzeczy, które chcę robić każdego dnia i poświęcić na to choć kilka minut jest właśnie zastanowienie się nad tym, za co jestem wdzięczna. I masz rację – to naprawdę wiele zmienia. I rzeczywiście, jak się na to zwraca uwagę, to z każdym dniem jest się w stanie dostrzec tego więcej.
    Kiedyś zrobiłam mały eksperyment zainspirowany wydarzeniem na fb i każdego dnia notowałam coś fajnego co mi się zdarzyło – na kolorowej kartce i wrzucałam do dużego słoika. Teraz stoi na mojej półce słoik z 365 karteczkami przypominającymi, że każdego dnia jest coś, co może być powodem do uśmiechu, radości, wdzięczności i że nie ma dni złych tak do końca.
    Zresztą, ja jakoś nie umiem widzieć tylko tego, co negatywne: nawet jeśli mam zdecydowanie kiepski dzień, jeśli dostrzegę coś, co mnie od tego „oderwie”: to, że powietrze tak cudnie pachnie deszczem, wiosną, że zakwitły fiołki, albo wiosenne listki są takie śliczne-to od razu to, co negatywne nabiera odpowiednich proporcji i trochę traci na znaczeniu 🙂
    Czasem, kiedy sobie uświadamiam, że za tak wiele rzeczy mogę być wdzięczna, piszę post na blogu i wtedy jeszcze bardziej poprawia mi się humor 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Asia Jedrzejak pisze:

      Super!A ile frajdy jest, jak się przejrzy takie wpisy i przypomni te miłe chwile! Ja dzisiaj zabrałam mój wdzięcznościownik na spacer i juhu, ale było zabawy! Zapomniałam o tylu fajnych rzeczach i tak miło i rozczulająco było je sobie przypomnieć 🙂

      Polubienie

  2. livhannah pisze:

    Od jakiegoś czasu zapisuję sobie minimum trzy rzeczy dziennie, które były dobre/ pozytywne (czyli chyba można powiedzieć – za które jestem wdzięczna -?), choć sam fakt zapisywania wciąż jest cokolwiek nieregularny >__< ale widzę efekty, chociaż zdarzają mi się "potknięcia".
    Najlepszym przykładem "przeprogramowania głowy na optymizm" jest ciąg myśli sprzed jakiegoś tygodnia ;): szłam do pracy zła, bo pociąg się spóźniał, coś źle się czułam, w sklepiku mieli tylko jedną kanapkę z mięsem (tragedyje, nie sądzicie? *_^). Mózg już zaczął się ślizgać w kierunku nastroju "ten dzień jest do kitu", gdy nagle… kontr-myśl "hej, wszak jesteś całkiem na czas, herbatka na pewno pomoże, a przecież gorzej by było, gdybyś żadnej kanapki kupić nie mogła". Ja kontra mózg 0:1 😛

    Polubienie

Dodaj komentarz